„Nauka jest iluzją”, czyli Rupert Sheldrake w akcji
Recenzja książki Ruperta Sheldrake’a pt. Nauka – wyzwolenie z dogmatów (Wrocław 2015), polemizującej z materializmem i scjentyzmem.
Ukazała się wyjątkowo ciekawa i oryginalna książka Ruperta Sheldrake’a, która warta jest zrecenzowania w kontekście apologetyki chrześcijańskiej, polemizującej z ateistycznym scjentyzmem, materializmem i naturalizmem ontologicznym. Książka nie jest jednak nowa na naszym rynku bowiem ukazała się już w 2015 roku. Mogłem oczywiście zrecenzować ją wcześniej ale widocznie były ważniejsze sprawy. Jeśli recenzuję tę książkę teraz to właśnie dlatego, że jest ona na tyle godna uwagi, że po upływie pięciu lat od jej publikacji wciąż warto o niej napisać.
Tytuł polskiego tłumaczenia książki to Nauka – wyzwolenie z dogmatów (Wrocław 2015, wydawnictwo Manendra – w dalszej części tekstu będę podawał numery stron właśnie za tym wydaniem). Tytuł ten jest niestety mocno mylący ponieważ w wersji angielskiej jego wymowa jest dużo bardziej ostra: The Science Delusion: Freeing the Spirit of Enquiry. Jak widać, o ile polskie tłumaczenie podtytułu oddaje z grubsza sens oryginału, to sam tytuł został w polskiej wersji mocno złagodzony i właściwie pozbawiony pierwotnego sensu. Słowa Science Delusion należałoby bowiem raczej przetłumaczyć jako Złudzenie nauki lub Nauka urojona. Nietrudno spostrzec, że tytuł ten nawiązuje do książki Richarda Dawkinsa pt. Bóg urojony (The God Delusion, Bantam Books 2006). Gdzieś nawet wyczytałem, że Sheldrake celowo nawiązał do tytułu Dawkinsa aby książka znalazła większe zainteresowanie (podobno takie było nawet żądanie wydawcy). Książka Sheldrake’a nie polemizuje jednak z wspomnianą książką Dawkinsa, choć sam Sheldrake polemizuje z samym Dawkinsem w swej książce kilka razy. Odbył też jedną polemikę telewizyjną z Dawkinsem. Sheldrake nie jest jednak na tyle małostkowy aby polemizować wyłącznie z kiepską książką Dawkinsa o Bogu. Perspektywy Sheldrake’a są dużo szersze i dużo bardziej ambitne. Na cel bierze on skostniały materializm w nauce, który po latach urósł już do rangi dogmatu i jest wyznawany przez większość ludzi związanych z nauką (nie zawsze są oni naukowcami). Warto tu zaznaczyć, że to oczywiście nie jedyna książka Sheldrake’a polemizująca ze scjentyzmem. Opublikował on również taką pozycję jak Naturalna łaska. Dialogi o nauce i duchowości (wydanie polskie Virgo, 2011), którą napisał wspólnie z Matthew Foxem. Książka ta jest zbliżona treściowo do pracy jaką będę tu recenzował, stąd uznałem, że warto o niej wspomnieć. Sheldrake opublikował jeszcze więcej książek i kilka z nich również wyszło po polsku ale nie będę już o nich tutaj wspominał. Czytelnik zainteresowany jego pracami bez trudu znajdzie dalsze informacje na ten temat, które są ogólnie dostępne.
Kim jest Rupert Sheldrake? Nie jest to jakiś szarlatan spoza kręgów naukowych, a wręcz przeciwnie. Sheldrake odebrał wykształcenie w Clare College na Uniwersytecie Cambridge (nauki przyrodnicze, później doktorat w dziedzinie biochemii) oraz na Uniwersytecie Harvarda (filozofia i historia nauki). Publikował w wielu renomowanych czasopismach naukowych, w tym również w tych najbardziej prestiżowych, takich jak „Nature” oraz „New Scientist”. Publikował nawet w czasopismach sceptyków, takich jak „Skeptic” i „Skeptical Inquirer”. Nie mamy więc do czynienia z jakimś żółtodziobem w kwestiach nauki i filozofii nauki, stąd myślę, że tym bardziej warto przybliżyć treść rzeczonej książki Sheldrake’a.
Recenzując omawianą pracę nie będę jednak dokonywał systematycznego streszczenia i ograniczę się do wypisania najciekawszych spostrzeżeń i argumentów autora. Książka Sheldrake’a jest wręcz naszpikowana różnego rodzaju smaczkami i wspomnienie o tym wszystkim równałoby się przepisaniu tej książki, czego oczywiście robić nie zamierzam. Nie chcę też aby niniejsza recenzja była zbyt długa. Wspomnę więc tylko o tym co dla mnie było najciekawsze w książce Ruperta. Niniejszy przegląd należy traktować jako subiektywny i ograniczający się tylko do wybranych zagadnień. Dodam też kilka uwag od siebie, rozwijając argumenty Sheldrake’a w taki sposób aby pasowały do kontekstu apologetyki chrześcijańskiej. O niektórych rozdziałach nie będę nawet wspominał więc jeśli czytelnik chciałby ewentualnie poznać treść książki i niniejsza recenzja zainteresuje go, to nakłaniam do tego aby wejść w posiadanie tego opracowania lub ewentualnie odwiedzić bibliotekę. Naprawdę warto, zachęcam. Zaznaczam przy okazji, że nie czerpię żadnych profitów finansowych z niniejszej recenzji i czynię to wyłącznie pro publico bono.
Rupert Sheldrake nie jest przeciwnikiem nauki. Jest jak najbardziej jej zwolennikiem i wielbicielem od czasów swego dzieciństwa, przy czym zabiega on o to, aby nauka stała się bardziej elastyczna i otwarta na nowe punkty widzenia. Nauka w obecnej formie jest jego zdaniem skostniała do bólu i zdogmatyzowana. Dominuje w niej materialistyczne ujęcie świata, które jest tylko założeniem przyjętym na wiarę i nie można tego założenia udowodnić (s. 14-15, 360). Ten wątek przewija się przez całą książkę Sheldrake’a i jest to główna teza jego pracy. Nawet niektóre zasady fizyki są tylko teoretycznym założeniem, na przykład zasada zachowania materii i energii, której nie da się empirycznie potwierdzić gdyż jest zbyt ogólna (s. 74, 96). Scjentystyczni przeciwnicy religii, którzy wykorzystują tezy nauki przeciw religii, nie zauważają, że sami zachowują się jak to co krytykują w religii (s. 394). Środowiska naukowe stosują system cenzury przy publikacji artykułów naukowych i nie dopuszczają głosów odmiennych od bieżącej ortodoksji. Za to samo scjentyści również krytykują zinstytucjonalizowaną religię.
Za jedno z największych urojeń w nauce Sheldrake uważa przeświadczenie, że nauka zna już wszystkie odpowiedzi na temat naszego świata i pozostało jedynie dopracować szczegóły (s. 13, 89, 385). Już na samym początku swej książki Sheldrake zauważa, że naukowcy nie są zgodni niemal w żadnej kwestii. Materialistyczne ujęcie umysłu jest bardzo wybrakowane i pełne nieprzezwyciężonych problemów (s. 17-18, 144). Na przykład mechanistyczny opis procesów mózgu nic nam nie powie na temat samego zjawiska doświadczania czerwoności, podobnie jak analiza składu chemicznego krzemu nie powie nam czemu komputer w ogóle działa. Nie da się też ująć w ramy zmatematyzowanej fizyki takich zjawisk jak doświadczanie piękna przez człowieka i innych odczuć (s. 18, 43). Opis umysłu jest wiarygodny tylko wtedy gdy sam siebie wyklucza spod reguł mechanicyzmu. Utrzymywanie spójnych poglądów materialistycznych wygląda na niemożliwe (s. 48, 137, 139, 159). Materialistom wydaje się, że jak sobie nazwą świadomość „iluzją” to coś w ten sposób wyjaśnili. Problem w tym, że to stwierdzenie materialistów jest czysto arbitralne i nic nie wyjaśnia gdyż samo wymaga wyjaśnienia (s. 142). To właśnie materialistyczne przekonania w nauce Sheldrake uznaje za iluzję (s. 159). Lekceważenie przez materialistów bezpośredniego doświadczania świadomości u większości ludzi jest bezzasadne gdyż to doświadczenie jest właśnie świadomością (s. 262). Sheldrake zadaje materialistom pytanie o to jakie mają nadzwyczajne dowody na to, że doświadczenie większości ludzi jest złudzeniem. Ten, kto odrzuca powszechnie przyjmowane przekonania, powinien przedstawić jakieś nadzwyczajne dowody przeciw tym przekonaniom ale materialiści nie przedstawiają w ogóle żadnych dowodów na swe tezy startowe (s. 311-312). Nawet większość fizyków ma wątpliwości odnośnie tego czy można zredukować świadomość do fizyki (s. 397). Naukowe badanie powiązania umysłu z ciałem jest tak samo w powijakach jak badanie samego umysłu od wewnątrz (s. 406). Nauka w ogóle ma bardzo duże problemy z wyjaśnieniami w tych obszarach, które podlegają ludzkiej subiektywności (s. 403).
Nauka próbuje eliminować umysł obserwatora i sprawiać wrażenie obiektywnego opisu pozbawionego podmiotu ale jest to tylko kolejne urojenie niektórych fizyków. Bez wzięcia pod uwagę umysłu obserwatora nie można formułować praw mechaniki kwantowej. Nie można zredukować umysłu do samej fizyki ponieważ fizyka jako nauka z góry zakłada wcześniejszą obecność umysłu fizyka (s. 18).
Na stronie 19 Sheldrake cytuje Stephena Hawkinga, który napisał, że chyba już trzeba będzie porzucić pierwotne nadzieje fizyki, która chce przy pomocy jednej teorii wyjaśnić widoczne prawa naszego Wszechświata. Sheldrake zauważa, że nie ma obecnie możliwości aby przetestować teorię strun i teorię M. Niektórzy fizycy związani z tymi teoriami powołują do istnienia coraz więcej alternatywnych światów aby coś wyjaśniać. Jednak takie światy nie są eksperymentalnie potwierdzone i obserwowalne. Oznacza to, że zamiast wyjaśniać coraz więcej, nauka postuluje coraz więcej tego, czego wyjaśnić nie można. Okazuje się też, że aż 96% naszego Wszechświata ma stanowić ciemna materia i ciemna energia, których natura i powiązanie ze znaną nam materią są niejasne i wysoce spekulatywne. Sheldrake przypomina w tym kontekście znaną książkę Lee Smolina z 2006 roku, o wymownym tytule Kłopoty z fizyką. Powstanie i rozkwit teorii strun, upadek nauki i co dalej (wydanie polskie Prószyński i S-ka, 2008). W tym miejscu warto wspomnieć, że zdaniem Sheldrake’a w nauce nie ma już obszarów wolnych od przenośni i ona cała jest już przesiąknięta metaforyką (s. 158).
Na stronie 27 Sheldrake zauważa, że mechanika kwantowa sprowadziła wszelkie wyjaśnienia do statystycznego prawdopodobieństwa. Dotyczy to w zasadzie wszelkich wyjaśnień naukowych, nie tylko tych związanych z fizyką. Nauka nie jest w stanie powiedzieć co nastąpi, może jedynie powiedzieć co być może nastąpi w określonym przedziale zdarzeń. Nawet orbity planet krążących wokół Słońca mają w dłuższej perspektywie chaotyczny przebieg. Mocna wiara fizyków w determinizm okazała się iluzją (s. 28). Tak samo iluzją okazała się newtonowska fizyka kuli bilardowej gdyż twarda materia uległa rozproszeniu do wibrujących pól (s. 81). Sheldrake, podobnie jak Hawking, uważa za mrzonkę również próby sformułowania przez fizyków wspomnianej już wyżej teorii ostatecznej, która miałaby zunifikować wszystkie nauki. Nawet jeśli na końcu taka teoria dałaby nam jakiś jeden uniwersalny wzór na wszystko to i tak ktoś mógłby zapytać o wzór, z którego wyniknął ten wzór. W ten sposób można by było pytać w nieskończoność i nigdy nie uzyskałoby się żadnej odpowiedzi ostatecznej. Stąd ideał teorii ostatecznej w fizyce to po prostu kolejne złudzenie (s. 121).
Jedna z najciekawszych partii książki Sheldrake’a to niewątpliwie rozdział 3. Sheldrake wytyka materialistom w tym rozdziale to, że utrzymują oni bezpodstawnie swe przekonanie o stałych prawach przyrody. W teizmie chrześcijańskim to Bóg jest gwarantem stałości praw przyrody ale skąd takiego gwaranta ma wziąć materialista? Gdzie miałyby rezydować takie niezmienne prawa? We Wszechświecie czy może poza nim? Co więcej, wiele wskazuje na to, że cały Wszechświat wciąż ewoluuje i materialistyczne założenie o niezmienności pewnych parametrów jest tym bardziej bezpodstawne. Niektórzy fizycy wskazują na istnienie tak zwanych stałych fizycznych ale nawet tutaj napotykamy na problemy związane z brakiem stabilności. Okazuje się, że tak zwane stałe fizyczne również ulegają ciągłym zmianom. Przyjrzyjmy się choćby takim „stałym fizycznym” jak prędkość światła (c), uniwersalna stała grawitacyjna (G) oraz stała struktury subtelnej (alfa). „Stałe” te podlegają ciągłym zmianom. Podręczniki fizyki wciąż je „uaktualniają” do nowych wartości, a specjaliści z międzynarodowych komitetów metrologicznych wciąż je dostosowują. Większość fizyków uważa nowe dane za coraz dokładniejsze, stare zaś odrzuca się jako „błędy pomiaru” i są one odkładane do lamusa. Jednak nie wszyscy fizycy tak zawsze uważali. Paul Dirac (1902 – 1984) sugerował, że niektóre „stałe” mogą zmieniać się wraz z biegiem czasu. Na przykład uniwersalna „stała” grawitacyjna mogłaby zmieniać się wraz z rozszerzaniem się Wszechświata. Nie jest to tylko suchy pogląd i przypuszczenia Diraca odnośnie zmienności „stałych” można wesprzeć wieloma nowszymi danymi laboratoryjnymi. Newtonowska „stała” grawitacji, oznaczana literą G, ma najdłuższą historię zmienności. Pozornie mogłoby się wydawać, że zmienność tej danej to jedynie złudzenie wywołane „błędami pomiarowymi” w starszej aparaturze. Jest jednak odwrotnie – wraz ze wzrostem precyzji urządzeń pomiarowych rozbieżności w pomiarach zwiększają się. W latach 1973 – 2010 najniższa zarejestrowana wartość G wyniosła 6,6659, a najwyższa – 6,734, co daje różnicę 1,1%. Różnica między najwyższą i najniższą wartością jest czterdzieści razy większa niż szacowany błąd pomiaru (wyrażany jako odchylenie standardowe). Próbuje się maskować te rozbieżności przez „uśrednianie” i „uzgadnianie” wyników ale jeśli są to wielkości stałe to dlaczego w ogóle powstał taki problem, że trzeba je uśredniać i uzgadniać?
W 1998 roku Amerykański Narodowy Instytut Standardów i Technologii (US National Institute of Standards and Technology) opublikował nieuśrednione wartości G z różnych dni. Były to dane rzeczywiste, które ujawniały znaczny rozrzut: jednego dnia wartość G wynosiła 6,73, a kilka miesięcy później było to 6,64, czyli 1,3% mniej. Następnie w 2002 roku zespół naukowców z Instytutu Technologicznego Massachusetts (Massachusetts Institute of Technology) opublikował wyniki pierwszej systematycznej próby badań nad zmianami wielkości G. Badania prowadzono pod kierownictwem Mikhaila Gershteyna. Zmiany wartości G mierzono w sposób ciągły, niezależnymi metodami, przez siedem miesięcy o różnych porach dnia i nocy. Wykryto wyraźny rytm dobowy zmian G, w którym dało się uchwycić wartości maksymalne co 23,93 godziny (co odpowiada długości dnia gwiazdowego). Istnieją również dane, które wskazują nie tylko na zmienność dobową G, ale i na roczną.
Badaniom pod kątem zmienności poddano również „stałą” struktury subtelnej alfa. Tym z kolei analizom przewodził australijski astronom John Webb. Jego zespół wykrył na początku obecnego wieku, że wartość alfa jest mniejsza w odległych obszarach nieba, co sugeruje zmienność tej „stałej” na przestrzeni miliardów lat. Początkowo przyjęto to z niedowierzaniem wśród fizyków i próbowano zwalić wszystko na karb „błędów pomiarów”. Niemniej jednak do 2010 roku pojawiło się wiele nowych danych, które potwierdziły badania zespołu Webba.
Ciekawie przedstawia się również zagadnienie badania zmienności czegoś tak pozornie niezmiennego jak prędkość światła (c). Jak wszyscy wiemy, stała prędkość światła w próżni to główne założenie fizyki einsteinowskiej. Początkowo wyniki pomiarów prędkości światła pokazywały znaczne rozbieżności, co nie było niczym dziwnym. W 1927 roku zaczął pojawiać się już pewien konsensus i prędkość światła ustalono na 299 796 kilometrów na sekundę. Jednak wraz z upływem czasu również i ta „stała” zaczęła się zmieniać podczas pomiarów. W latach 1928 – 1945 prędkość światła spadła o mniej więcej 20 kilometrów na sekundę, po czym pod koniec lat czterdziestych XX wieku ponownie wzrosła o mniej więcej 20 kilometrów na sekundę. O dziwo, w obu przypadkach uzyskano konsensus w odnotowaniu tej zmiany prędkości światła podczas pomiarów. Obecnie rozważania nad zmiennością prędkości światła są uniemożliwione po tym gdy w 1972 roku zdefiniowano tę wielkość teoretycznie. W 1983 roku zmieniono definicję długości metra, uzależniając tę wielkość od prędkości światła i z czasem tak samo odniesiono długość trwania sekundy do światła. Oznacza to, że od tego momentu niemożliwe jest wychwycenie jakiejkolwiek zmienności prędkości światła skoro wielkości jakie mogłyby taką zmienność odnotować same zmieniają się w zależności od parametru światła.
Co ciekawe, można nawet wskazać na pewne konkretne przypadki zjawisk występujących w przyrodzie, które wręcz wprost negują ideę, że istnieją „stałe prawa” przyrody. Weźmy na przykład alkohol cukrowy o nazwie ksylitol. Aż do 1942 roku był on uznawany za ciecz. Powstały wtedy pierwsze kryształy, które miały temperaturę topnienia 61 stopni Celsjusza. Z czasem jednak temperatura topnienia tych kryształów nieoczekiwanie zmieniła się i zaczęły one topnieć dopiero w temperaturze 94 stopni. Nigdy już później nie wróciły do wcześniejszej temperatury swego topnienia. Innym przykładem zmienności tego typu jest ampicylina, którą na początku krystalizowano jako jednowodzian (jedna molekuła wody przypadała na jedną molekułę ampicyliny). Jednak w latach 60. XX wieku kryształ ten nieoczekiwanie zmienił się i zaczął krystalizować się jako trójwodzian. Pomimo wysiłków naukowców nigdy już nie uzyskano poprzedniej formy jednowodzianowej. Kolejny przykład takiej zmienności to lek stosowany przeciw AIDS, znany jako rytonawir. Firma Abbott Laboratories wprowadziła ten lek w 1996 roku, po czym nagle po 18 miesiącach samoistnie zmienił się on w nową formę polimorficzną. Nikt tej zmiany nie był w stanie wyjaśnić. Nowa odmiana rytonawiru miała wciąż ten sam wzór chemiczny ale stała się już jednak czymś innym. O połowę gorzej rozpuszczała się w wodzie, co oznaczało, że pacjenci przyjmujący lek wchłanialiby go tylko w pewnej części. Prace nad przywróceniem pierwszej odmiany polimorficznej kryształków nie powiodły się i firma po odniesieniu strat rzędu 250 milionów dolarów podjęła decyzję o wycofaniu leku (s. 107-130, 361).
Sheldrake lubi też w swojej książce powtykać szpile w niektóre popularne tezy Richarda Dawkinsa, wykazując infantylność tych poglądów. Dawkins twierdzi na przykład, że geny są samolubne, niejako antropomorfizując je. Sheldrake nazywa to fikcją naukową (s. 63) i atakuje mocno ugruntowany wśród scjentystycznych ateistów pogląd, że geny determinują większość zachowań ludzkich. Sheldrake zauważa, że geny są mocno przereklamowane. Ustalają jedynie sekwencję aminokwasów w białkach lub są zaangażowane w sterowanie syntezą białek. I tyle. Od tego jeszcze daleka przepaść do wyciągania wniosków, że geny wpływają na nasze zachowania lub determinują je (s. 64, 200, 227). Ilość procesów związanych z naszymi decyzjami jest tak skomplikowana, że nie da się ich zamknąć w jakimś opisie skorelowanym z funkcją genową (s. 64). Nie da się przewidzieć trójwymiarowej struktury białka, tak samo jak nie da się przeprowadzić precyzyjnych obliczeń odnośnie systemów złożonych zaledwie z kilku elektronów lub choćby dwóch cząsteczek (s. 179-181). Wydajność algorytmów matematycznych spada i moce obliczeniowe zawodzą. Tym samym orzekanie przez materialistów, że jesteśmy w stanie przewidzieć lub opisać zachowania ludzkie przy pomocy genów to mrzonki (s. 206). To samo tyczy się chorób. Po bliższych badaniach okazało się, że zależność chorób od genów jest niewielka. Z wyjątkiem kilku przypadków nie wykryto genów odpowiedzialnych za poważne choroby. Rzekoma dziedziczność chorób, tak podkreślana choćby w popkulturze i mediach z nią związanych, również okazała się niepotwierdzona (s. 207-208). Mamy do czynienia z kolejnym laickim mitem w tej kwestii, równie często powielanym, co fałszywym. Genocentryzm ma fatalny wpływ na kulturę (s. 225). Jeden z argumentów Sheldrake’a jest taki, że różnorodność kształtów u różnych gatunków nie przekłada się na poziom zróżnicowania genów. Na przykład ludzie, myszy i muszki owocowe mają niemal takie same geny odpowiedzialne za budowę ciała, różnią się jednak całkowicie pod względem kształtu anatomicznego (s. 209-210, 227). Jeżowiec ma więcej genów niż człowiek ale nie tylko jeżowiec. Nawet wiele gatunków roślin ma dużo więcej genów niż człowiek, na przykład ryż ma prawie dwa razy tyle genów co człowiek, co wcale nie przekłada się na większą komplikację pod względem budowy i kształtu organizmu (s. 205-206). Ostatecznie jesteśmy przecież dużo bardziej skomplikowani biologicznie i anatomicznie od ryżu. Geny i ich możliwości są po prostu przereklamowane przez scjentystów i popkulturę, która tak naprawdę niewiele o nich wie.
Na marginesie warto wspomnieć, że darwinowscy ateiści często twierdzą, że ewolucja jest pozbawiona celu. Sheldrake jednak zauważa, że nawet i to stwierdzenie jest jedynie założeniem przyjętym przez nich na wiarę (s. 182, 191).
Wielu ateistów czepia się też o to, że niektóre koncepcje chrześcijańskie przypominają wcześniejsze mity. Na przykład biblijne podanie o stworzeniu ma być podobne do innych mitów o stworzeniu. Sheldrake zauważa jednak, że fizyczna teoria Wielkiego Wybuchu przypomina wiele archaicznych historii o początkach świata, na przykład orficki mit o kosmicznym jaju w starożytnej Grecji lub mit o pierwotnym złotym jaju zwanym Hiranjagarba w Indiach (s. 69). Jakoś żadnemu ateiście zafascynowanemu współczesną kosmologią fizyczną już to nie przeszkadza.
Sheldrake poświęca też dużo uwagi oszustwom w nauce i wynikom badań, które często są fałszowane lub podciągane pod tezę (s. 222, 374n). Na przykład w USA odpowiednie instytucje regularnie odnotowują fałszowanie badań dotyczących nowych produktów żywnościowych i lekarstw (s. 375-376). Nie są to przypadki wyjątkowe i odosobnione ale regularne. Sheldrake podaje przykłady oszustw w nauce i wymienia konkretne nazwiska. Tylko w przypadku jednego oszusta wycofano aż siedem artykułów z tak renomowanego czasopisma jak „Nature” i dziewięć artykułów z tak renomowanego czasopisma jak „Science”. Ogólnie opublikował on sfałszowane dane w blisko trzydziestu artykułach naukowych (dokładnie 28). Najciekawsze jest jednak to, że osławiony proces recenzji naukowej nie wyłapał wcześniej tych oszustw, dopuszczając je do druku (s. 377).
Naukowcy przyjmują tylko takie wyniki badań, których oczekiwali. Wyniki przeczące oczekiwaniom lub niezgodne z nimi są chowane do szuflady lub ignorowane z powodu różnych odgórnych założeń (s. 98, 360, 375). Sheldrake zwraca uwagę na to, że w tej sytuacji badanie czegokolwiek i przeprowadzanie pomiarów nie ma większego sensu. Sheldrake przytacza też uwagę brytyjskiego noblisty Petera Medawara, który stwierdził, że każdy artykuł naukowy jest w zasadzie oszustwem (s. 364).
Sheldrake lubi też w swojej książce podkreślać, że świat jest złożony i dość wielokulturowy (s. 383, 385). W tej kwestii Sheldrake przypomina nieco Paula Feyerabenda (por. Paul K. Feyerabend, Zabijanie czasu, Kraków 1996, s. 168). Obecna scentralizowana nauka to twór europejski ale już na przykład nauka chińska ignoruje skostniałą wersję nauki europejskiej i chadza własnymi drogami (s. 303). Warto mieć to na uwadze w kontekście faktu, że Chiny wyrastają obecnie do poziomu światowej potęgi ekonomiczno-technologicznej i wiele wskazuje na to, że w przyszłości obejmą rolę lidera pod tym względem. Zwraca też na to uwagę Sheldrake, który podaje ciekawe dane statystyczne w tej materii. W 2007 roku w szybko rozwijających się Indiach licencjat uzyskało pięć razy więcej osób niż w USA. W tym samym roku w Chinach licencjat uzyskało trzy razy więcej osób niż w USA. W porównaniu do Wielkiej Brytanii te proporcje wyglądały jeszcze mniej korzystnie bo 25 do 1 (w przypadku Indii) i 5 do 1 (w przypadku Chin). Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę tylko same uniwersytety europejskie i amerykańskie, to i tam co trzeci studiujący w 2007 roku był obcokrajowcem, z czego większość z nich pochodziła z Indii, Chin lub Korei (s. 385-386). Jak widać, nauka staje się coraz mniej europocentryczna i należy liczyć się z tym, że wraz z upływem czasu jej paradygmaty będą coraz mniej uzależnione kulturowo od Europy. A pamiętajmy, że wpływ kultury na naukę jest w obecnych czasach już czymś niemal oczywistym dla filozofów nauki i socjologów (od czasu słynnej publikacji Thomasa Kuhna pt. Struktura rewolucji naukowych z 1962 roku).
W rozdziale 10 Sheldrake rozważa zagadnienie ograniczeń współczesnej medycyny, która wyraźnie wyhamowała i grzęźnie w impasie. „Rozwój nauk medycznych zwalnia, a liczba odkryć spada pomimo zwiększania nakładów finansowych na badania” (s. 316). Sheldrake nie neguje osiągnięć medycyny ale zwraca uwagę na to, że należą one już do przeszłości. Jednak nawet wcześniejsze sukcesy medycyny to często po prostu dzieło przypadku. Tak było choćby z odkryciem penicyliny. Naukowcy nie stworzyli antybiotyków. Grzyby pleśniowe i inne organizmy od dawna produkowały je na swoje potrzeby (s. 321). Aż 70% lekarstw na rynku współczesnej medycyny to leki pochodzenia naturalnego, roślinnego (s. 323, 405). Jednocześnie współczesna medycyna jest całkowicie bezradna wobec takich chorób jak rak, AIDS, stwardnienie rozsiane, schizofrenia, choroba Parkinsona (s. 322). Od siebie dodam, że nauka nie jest w stanie wyleczyć nas nawet z przeziębienia gdyż wciąż nie mamy leków na wirusy (co dało się we znaki zwłaszcza teraz, w dobie pandemii koronawirusa, który również należy do grupy wirusów przeziębieniowych). Sheldrake zwraca też uwagę na przypadki pozornych sukcesów medycyny w niektórych obszarach. Na przykład szeroko rozreklamowany w kulturze masowej lek na depresję o nazwie Prozac okazał się fiaskiem. Prozac działa mniej skutecznie niż jego placebo (s. 330). Jednym z ograniczeń współczesnej medycyny są też nieczyste zagrywki koncernów farmaceutycznych, które hamują jej rozwój przez stosowanie różnych nieuczciwych praktyk. Działania tych koncernów wręcz zagrażają zdrowiu ludzkiemu (s. 326). Sheldrake uważa, że współczesna medycyna jest również krępowana przez dogmatyczne ograniczenia światopoglądu materialistów. Medycyny alternatywne i sposoby leczenia w innych kulturach też odnoszą sukcesy i materialistyczne zamknięcie się na te alternatywy tylko hamuje rozwój współczesnej medycyny.
Jeden z ciekawszych rozdziałów w książce Sheldrake’a to rozdział 11. W rozdziale tym stawia on pod znakiem zapytania kwestię obiektywizmu naukowego. Nauka to działalność ludzka, a każdy ludzki punkt widzenia jest skażony jakimś subiektywizmem i uprzedzeniami. Naukowcy ulegają społecznym trendom i naciskom jak wszyscy ludzie, nie są kulturowo niezależni (s. 354, 360, 362). Za jedną z najbardziej szkodliwych praktyk w nauce Sheldrake uważa stosowanie strony biernej w opisach. Na przykład „próbówka została wzięta” zamiast „wziąłem próbówkę”. Ktoś w ogóle wziął do ręki tę próbówkę? A może sama się wzięła? Sheldrake uważa stosowanie strony biernej w opisach naukowych za nieuczciwy i szkodliwy zabieg, prowadzący do karykaturalnych wyobrażeń o nauce. Badacz jest aktywnym uczestnikiem każdego eksperymentu i wpływa na jego wyniki w przeróżny sposób. Nikt nie jest bezcielesnym obserwatorem (s. 357, 360, 362, 366-368, 372, 384). Fakty nie mówią same za siebie ponieważ nie wiadomo nawet czym one są. Ponadto ostatecznie i tak wszystko zależy od interpretacji, a nie od faktów (s. 360-361). Sheldrake reasumuje, że najbardziej idealistyczne podejście do obiektywizmu naukowego mają ci, którzy najmniej wiedzą o nauce (s. 362). Obiektywizm w nauce to tylko niepotwierdzona hipoteza i iluzja (s. 372, 385). Sheldrake zauważa, że obecnie wiele badań naukowych jest sponsorowane przez różne koncerny, które raczej nie są zainteresowane zdobywaniem wiedzy dla samej wiedzy lecz bardziej interesują ich zyski (s. 382, 399). To dość mocno podkopuje obiektywizm badań naukowych i ich aspiracje do poszukiwania prawdy niezależnej od jakichkolwiek zewnętrznych czynników.
Interesujące jest też spostrzeżenie Sheldrake’a, że sukces technologiczny nie dowodzi prawdziwości materializmu (s. 386). W nauce istnieje niezgoda co do wielu kwestii, która jest starannie ukrywana przed opinią publiczną. Sama nauka wciąż ewoluuje i zmienia się więc nic nie jest w niej stałe (s. 394, 396, 411). W zasadzie nie istnieje już nawet jedna nauka ale wiele nauk i wiele różnych metod tych nauk. Nie ma jednej uniwersalnej metody naukowej (s. 386-388). Fizjologowie nie muszą wyjaśniać zagadnienia ciśnienia krwi przez odwoływanie się do cząstek subatomowych. Lingwiści nie prowadzą swych analiz językowych w oparciu o ruch elektronów w cząsteczkach powietrza, a botanicy nie muszą badać atomów kwiatów. Każdy ma swoje metody (s. 387, 391). W jednych naukach stosowana jest matematyka, a w innych nie, na przykład w taksonomii ważek matematyka nie jest stosowana (s. 388). Nawet w obrębie pozornie jednej fizyki można wyróżnić niezgodne ze sobą dziedziny i prądy. Teoria względności i mechanika kwantowa są niekompatybilne. Obie teorie opierają się na różnych założeniach i zawodzą próby ich unifikacji (s. 391). Fizycy nie są też zgodni co do wyboru pomiędzy dziesięciowymiarową teorią strun i jedenastowymiarową teorią M, czy też innymi teoriami strun (s. 398). W nauce istnieje momentami wręcz chaos i zamęt. Na przykład w Wielkiej Brytanii podano do wiadomości publicznej, że choroba wściekłych krów nie zagraża ludziom, a niedługo później podano, że jednak zagraża (s. 400). Od siebie dodam, że podobny zamęt mamy obecnie w kwestii koronawirusa. Badania naukowe nie są w stanie ustalić nawet tego czy powinniśmy nosić maseczki – codziennie są sprzeczne doniesienia na ten temat, za każdym razem oczywiście uwiarygodniane badaniami naukowymi. O bardziej zaawansowanych kwestiach związanych z wirusem już nawet nie wspomnę.
Nie da się stwierdzić nawet tego, która nauka ma priorytet przed innymi. Kiedyś proponowano fizykę jako kandydatkę do tronu ale te propozycje również spełzły na panewce. Na przykład badacze świadomości mogą stwierdzić, że to ich dziedzina ma pierwszeństwo przed fizyką ponieważ równania Maxwella i teoria superstrun to twory umysłu i są niezależne od rzeczywistości (s. 392). Z kolei lingwiści mogliby stwierdzić, że bez języka nie byłoby fizyki i opisów świadomości, a socjolodzy mogliby stwierdzić, że bez społeczeństwa nie pojawiłaby się ani fizyka, ani język. Embriolodzy z kolei mogliby stwierdzić, że bez rozwoju embriona nie pojawiliby się nie tylko fizycy i lingwiści ale również badacze świadomości i socjolodzy. I tak dalej (s. 392).
Pod koniec rozważań w swej książce Sheldrake konkluduje, że krytyczne myślenie i sceptycyzm powinny być stosowane również do naukowców i ich twierdzeń oraz do materialistycznych założeń. Naukowcy i materialiści nie są pod tym względem jakoś specjalnie wyróżnieni, jak gdyby byli jakimiś świętymi krowami (s. 396).
Z niektórymi poglądami Sheldrake’a można się nie zgadzać lub polemizować z nim. Można jego niektóre punkty widzenia uważać wręcz za oburzające. Jak zawsze. Trudno jednak odmówić mu racji w wielu kwestiach i przejść obojętnie obok jego zastrzeżeń dotyczących materializmu i kształtu współczesnej nauki. Wytacza on bardzo ciężkie działa przeciw scjentyzmowi i materializmowi. Wydaje się jednak, że bardziej polemizuje on z dominującą materialistyczną wersją nauki niż z samą nauką. Dlatego też gorąco zachęcam do zapoznania się z jego książką, tym bardziej, że jest to bardzo nietypowa i rzadka pozycja z kręgu osób czynnie zaangażowanych w uprawianie nauki. Z tego właśnie powodu jest to praca bezcenna. A Sheldrake nie jest kimś spoza obszaru nauki ale jak najbardziej w pełni uczestniczy w jej współtworzeniu wraz ze swym nowatorskim i otwartym podejściem.
Opracowano na podstawie: Rupert Sheldrake, Nauka – wyzwolenie z dogmatów, Wrocław 2015, wydawnictwo Manendra.
Jan Lewandowski, luty 2021